W Bagan ogląda się świątynie i te żyjące w których gromadzą się wierni, gdzie tlą się kadzidła i rozbrzmiewa modlitwa i te wygasłe które schronieniem są dla nietoperzy czy wypasanych kóz. To budowle są główną treścią, ludzi tylko jej uzupełnieniem i dodatkiem. ja wolę gdy jest odwrotnie dlatego właśnie to co zapamiętam z Birmy najbardziej to rejs z zasady transportową, w praktyce też i pasażerska łodzią z Mandalay do Bagan. Drewniana krypa , jakiej dolny pokład załadowano do granicy zatapialności drewnem, arbuzami i bananami a górny ludźmi z tobołami ruszyła w ciemnościach bardzo wczesnego poranku. Pierwsza myśl o 12 godzinach na metrze kwadratowym drewnianej podłogi - tyle przypadało na człowieka i jego bagaż była przytłaczająca, ale już po pierwszym przystanku było wiadomo że to nie będzie nudny a tylko niewygodny rejs. Łódź dobijała do brzegu gdzie wyczekiwał tłum ludzi, którzy nie wiadomo skąd wyrastali. Większość czekała na towar załadowany na dolnym pokładzie.Część stanowili sprzedawcy gotowanego i porcjowanego ryżu, smażonych rybek, gotowanej kukurydzy czy wypieków, którzy przebierali nogami by w momencie opuszczenia kładki rzucić się w szaleńczy bieg na górny pokład, gdzie czekała na nich szansa choćby minimalnego zarobku.Cichaczem zakradały się też dzieci w nadziei na podarunek od któregoś z garstki turystów. Kolejne przystanki i ten sam scenariusz, z tym że pod koniec już nikt nic nie sprzedawał gdyż to nasz łódź wydawała się być jedynym zaopatrzeniem dla mikroskopijnych wiosek dalekich od śladów cywilizacji.Ludzie - ci którzy dzielili z nami niewygody podróży, jak i ci którzy wpatrywali w nas z brzegu swoje pełne zdziwienia oczy było największym dowodem niezwykłości miejsca w jakim się znaleźliśmy.










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz