29 lutego 2012

Kolumbia dla leniwców

       Kolumbia to raj dla leniwców i plażowiczów. Kilometry piaszczystego wybrzeża, palmy, zatoczki i błękit wody. Niektóre plaże wciąż pozostały dzikie, ale i trudno dostępnie. Większość to kurorty przez małe bądź duże 'K" albo miejsca turystycznych spędów beckpecerów.
      Sprawdziłam jedno z polecanych miejsc - Taganga, by wygrzać przez chwilę, zmęczone dopiero co przebytą grypą ciało. Że nurkowanie nie wchodziło w grę, a nic we mnie z leniwca - jeden dzień okazał się być wystarczającą dawką zacienionego plażowania.
       Jak zwykle najciekawszą porą okazał się być wieczór, kiedy rybackie krypy spłynęły z połowów a plaża zaroiła się od sprzedawców ryb.







rok temu - Kolumbia

     Rok temu o tej porze zaczęłam odliczanie do spotkania z Kolumbią, jaka kiedyś na starcie mojej podróżniczej zajawki była niczym Everest, kawą płynąca, przygodą pachnąca, dudniąca muzyką, z dreszczykiem emocji.
      Niestety wyobrażenia miały twarde lądowanie, na jakże dotkliwie poddanej globalizacyjnym procesom kolumbijskiej ziemi. Marzenia z przeszłości rozminęły się z rzeczywistością sprawiając, że wspomnienie tej podróży odarte są z zachwytów, uniesień i wzruszeń. I choć Kolumbia pokazała swoje różnorodne oblicze, odkryła przede mną ciekawe i piękne zakątki, nie znalazła w moim sercu szczególnego miejsca.
         
        Bogota - nie jest piękna, ani ładna, daleka od splendoru, górzysta stolica, zazwyczaj przyjmuje przybyszów chłodno. Potem tłamsi ulicznym ruchem i gigantycznymi korkami, zadziwia rozmachem inwestycji, wyciska siódme poty przy pieszych wycieczkach po Candelarii, a wieczorem zagłusza dudniącą barową muzyką.









6 lutego 2012

z wizytą u Mursi

" Pytamy o strój lekceważąc istotę człowieka" *

   Jinka (Dżinka), senne miasteczko, gdzie centralnie położone trawiaste boisko i kawałek gruntowej drogi stanowią nie tylko jego centrum  ale i w razie potrzeby pas lotniskowy. W Jinka nie dzieje się nic. Oglądamy mecz piłkarski bosych chłopaków, którym notorycznie na murawę wkraczają rozleniwione krowy, przechadzamy się piaszczystymi uliczkami i ucinamy pogaduchy z ciekawskimi dzieciakami pasającymi kozy na okolicznych wzgórzach. 
   Dla nas Jinka to baza wypadowa do rezerwatu Mago, którego upał wyciska z przybyszy ostatnie poty, a jego drogi połykają ciężkie Landrovery na śniadanie, gdzie grasują słynne muchy tse tse i gdzie zamieszkuje mało gościnne i liczące zaledwie 6000 osób plemię Mursi. Na spotkanie z tymi niezwykłymi mieszkańcami Etiopii ruszamy wczesnym rankiem, wiec gdy przybywamy do wioski niektórzy zdają się być nieprzygotowani na naszą wizytę. Mężczyźni w kusych spódniczkach stoją uzbrojeni w stare AK-47 i wyglądają groteskowo. Siadamy w cieniu i obserwujemy jak Mursi kończą malunki białą glinką, ubierają skąpe stroje, upinają nakrycia głowy, a kobiety wkładają charakterystyczne gliniane krążki w rozciągnięte i  zwisające luźno dolne wargi ust. Wiele teorii tłumaczy tę specyficzną formę ozdoby, ale żadna nie jest w stanie przekonać mnie do rytuału przecinania dolnej wargi u dziewczynek i wkładania płaskiego krążka, który z czasem wymianie się na większy i większy. Poza jedną, która zakłada, że rytuał ten miał na celu oszpecenie, które chroniło kobiety przed sprzedażą niewolniczą.
   Po chwili zaczyna się dziwaczna autoprezentacja z zachętą do fotografowania, ale poprzedzona targowaniem wysokości opłaty z każde ujęcie. Opieramy się przez pół godziny chowając aparaty w plecakach, ale gdy w końcu pada pierwszy strzał migawki, rusza lawina nagabywań i błagań o płatne zdjęcie. W chwili, gdy koło ostatniego szałasu utkanego z trawy i gałęzi  parkuje inny Landrover z kilkoma ferendżi ("białas"), z większymi niż my portfelami i większą arogancją, znów wchodzimy w cień lokalnych drzew i zainteresowań tubylców. To co obserwujemy dalej jest już tylko żałosnym obrazem transakcji handlowych, podczas których Mursi sprzedają wszystko - swój wizerunek, bransolety i gliniane krążki.
    Najsmutniejsze spotkanie z Mursi przytrafiło nam się tego samego dnia wieczorem w Jinka, gdy kilku z poznanych rano mężczyzn i kobiet stało pod sklepem, odzianych w używaną po ferendżi odzież,(jeansy + koszulki z logo sławnych marek) kompletnie pijanych z kilkoma kolejnymi pełnymi butelkami lokalnego rumu pod pachą. Kupili je też dla innych, za pieniądze jakie my zostawiliśmy im kilka godzin wcześniej, jako zapłatę za wjazd do wioski. Oczywistym stało się czemu nasz kierowca upierał się, by nie jechać tam wieczorem dnia poprzedniego. ostrzeżenie, że bywają oni agresywni nabrało sensu.

*przysłowie abisyńskie








skok w dorosłość

     
      Najbardziej niezwykłym i widowiskowym rytuałem wśród Hummer i Buna jest "ukuli bula" czyli skok w dorosłość. Polega on na bieganiu, a raczej skakaniu po grzbietach byków i krów, co stanowi dowód osiągnięcia przez chłopca (zazwyczaj 15-16-to letniego) dojrzałości i jego gotowości do założenia rodziny. Nagi Ukuli z wygoloną częściowo głową i kawałkiem skórzanego paska na piersiach, przy aplauzach całej lokalnej społeczności i kobiecych śpiewach, wskakuje na ustawione w szeregu krowy i byki i biega po nich tam i z powrotem. Musi tak przebiec co najmniej cztery razy. Upadek oznacza rozpoczęcie biegu na nowo, a jeszcze kolejny konieczność powtórzenia próby za rok. Sukces czyni z Ukuli - Maza czyli prawdziwego mężczyznę. Biegi poprzedza długa ceremonia malowania pomocników Ukuli oraz obrzęd biczowania, w którym biorą udział kobiety - krewne Ukuli. Okładane przez mężczyznę znoszą ból bez grymasu, a otwarte i krwawiące rany, które szybko obsiadają natrętne muchy nacierają popiołem. Powstałe w ten sposób blizny są w przyszłości ich powodem do dumy, a czym liczniejsze i większe tym większy budzą szacunek do ich właścicielki.
    Przez kilka godzin byliśmy widzami tego niezwykłego przedstawienia. Czy było ono tylko inscenizacją dla szybkiego zysku (każdy z nas zapłaciło za udział około 15$), czy autentyczną ceremonią, pozostanie to nierozwikłaną zagadką ale za razem niezapomnianym doświadczeniem i szczególnym przeżyciem.







                                            przygotowania pomocników Ukuli

                                                         skutki biczowania



                                                           kobiece tańce



                                                
                                           przygotowujący się do skoku Ukuli





pierwsze spotkanie z Hummer

"Trzeba stawiennictwa Boga, żeby wytrzymać ranek na targu"*

    Na czwartkowy market w Key Afar przybywamy wczesnym rankiem zanim nabierze on rozpędu i zaroi się od ludzi. W podcieniach lokalnej kawiarni, popijając tradycyjnie parzoną kawę (Etiopia to ojczyzna kawy - tu odkryto moc jej owoców) dostrzegamy pierwszych niezwykłych sprzedawców - mężczyzn z plemienia Hummer. Kroczą dumnie na swych nieziemsko długich i smukłych nogach przyozdobionych pod kolanami i na kostkach kolorowymi bransoletami. Swój towar, w postaci chudych kóz, prowadzą na sznurkach niczym psy na poranny spacer. We włosach upięte mają sterczące w gorę pióra bądź kolorowe paciorki. W uszach tkwią długie kolczyki, a szyję oplatają gęsto omotane korale. W pasie przewiązane mają, na kształt spódniczki mini, kolorowe, ręcznie tkane chusty. Kobiety Hummmer są jeszcze bardziej egzotyczne niż mężczyźni. Wszystkie noszą włosy uplecione w cieniutkie warkoczyki, podcięte "na pazia" i pokryte ochrą i tłuszczem, co czyni je brązowo-burgundowe i lśniące. Wszystkie ubrane w kozie skóry wyszywane misternie koralikami i muszelkami, szyte na miarę tuniki. Biodra okala skórzana spódnica - krótsza  z przodu, dłuższa z tyłu, falująca w marszu niczym zwierzęcy ogon. Przedramiona i kostki oplatają ciasno liczne bransolety. Podobne stroje prezentują członkowie plemienia Banna, którzy dodatkowo ozdabiają ciało białą glinką, zwłaszcza mężczyźni domalowując sobie na nogach białe podkolanówki.

* przysłowie abisyńskie