6 lutego 2012

z wizytą u Mursi

" Pytamy o strój lekceważąc istotę człowieka" *

   Jinka (Dżinka), senne miasteczko, gdzie centralnie położone trawiaste boisko i kawałek gruntowej drogi stanowią nie tylko jego centrum  ale i w razie potrzeby pas lotniskowy. W Jinka nie dzieje się nic. Oglądamy mecz piłkarski bosych chłopaków, którym notorycznie na murawę wkraczają rozleniwione krowy, przechadzamy się piaszczystymi uliczkami i ucinamy pogaduchy z ciekawskimi dzieciakami pasającymi kozy na okolicznych wzgórzach. 
   Dla nas Jinka to baza wypadowa do rezerwatu Mago, którego upał wyciska z przybyszy ostatnie poty, a jego drogi połykają ciężkie Landrovery na śniadanie, gdzie grasują słynne muchy tse tse i gdzie zamieszkuje mało gościnne i liczące zaledwie 6000 osób plemię Mursi. Na spotkanie z tymi niezwykłymi mieszkańcami Etiopii ruszamy wczesnym rankiem, wiec gdy przybywamy do wioski niektórzy zdają się być nieprzygotowani na naszą wizytę. Mężczyźni w kusych spódniczkach stoją uzbrojeni w stare AK-47 i wyglądają groteskowo. Siadamy w cieniu i obserwujemy jak Mursi kończą malunki białą glinką, ubierają skąpe stroje, upinają nakrycia głowy, a kobiety wkładają charakterystyczne gliniane krążki w rozciągnięte i  zwisające luźno dolne wargi ust. Wiele teorii tłumaczy tę specyficzną formę ozdoby, ale żadna nie jest w stanie przekonać mnie do rytuału przecinania dolnej wargi u dziewczynek i wkładania płaskiego krążka, który z czasem wymianie się na większy i większy. Poza jedną, która zakłada, że rytuał ten miał na celu oszpecenie, które chroniło kobiety przed sprzedażą niewolniczą.
   Po chwili zaczyna się dziwaczna autoprezentacja z zachętą do fotografowania, ale poprzedzona targowaniem wysokości opłaty z każde ujęcie. Opieramy się przez pół godziny chowając aparaty w plecakach, ale gdy w końcu pada pierwszy strzał migawki, rusza lawina nagabywań i błagań o płatne zdjęcie. W chwili, gdy koło ostatniego szałasu utkanego z trawy i gałęzi  parkuje inny Landrover z kilkoma ferendżi ("białas"), z większymi niż my portfelami i większą arogancją, znów wchodzimy w cień lokalnych drzew i zainteresowań tubylców. To co obserwujemy dalej jest już tylko żałosnym obrazem transakcji handlowych, podczas których Mursi sprzedają wszystko - swój wizerunek, bransolety i gliniane krążki.
    Najsmutniejsze spotkanie z Mursi przytrafiło nam się tego samego dnia wieczorem w Jinka, gdy kilku z poznanych rano mężczyzn i kobiet stało pod sklepem, odzianych w używaną po ferendżi odzież,(jeansy + koszulki z logo sławnych marek) kompletnie pijanych z kilkoma kolejnymi pełnymi butelkami lokalnego rumu pod pachą. Kupili je też dla innych, za pieniądze jakie my zostawiliśmy im kilka godzin wcześniej, jako zapłatę za wjazd do wioski. Oczywistym stało się czemu nasz kierowca upierał się, by nie jechać tam wieczorem dnia poprzedniego. ostrzeżenie, że bywają oni agresywni nabrało sensu.

*przysłowie abisyńskie








1 komentarz:

  1. jedno wydaje się pewne ; dziewczyny Mursi nie mogą się całować :) ewa

    OdpowiedzUsuń