Pierwszy punkt podróży – Elmina,
założona w XV w. przez Portugalczyków, jest jak wyrzucona na brzeg oceanu
perełka. Niepozorne miasteczko z postkolonialnym duchem, malowniczym portem,
przystrojone okazałym fortem i obszyte piaszczystą i porośniętą palmami plażą.
Fort Świętego Jago, który pozostał po holenderskich najeźdźcach a potem
brytyjskich kolonialistach, kole w oczy swoją przybrudzoną bielą i świeci
pustkami. Poza mną, zaledwie kilku lokalnych turystów oddaje się w ramiona jego
labiryntów, pogrążonych w rzadkiej dla Ghany ciszy i spokoju. Tuż za starymi murami
życie toczy się zwyczajnym leniwym afrykańskim rytmem. Gigantyczny rybacki port
choć barwny to bucha smrodem i straszy swoim zanieczyszczeniem. Zaśmiecona
plaża obudowana osiedlem drewnianych miniaturowych chałupek, przykryta warstwą
śmieci, upstrzona łodziami, pełna ludzi,
zwierząt domowych, ruchu i zgiełku uderza swoją autentycznością i swojskością.
My turyści nie zmieniamy tu krajobrazu tak jak dzieje się to w innych,
turystycznych zakątkach świata, jesteśmy tylko cichymi obserwatorami
afrykańskiej rzeczywistości, wciąż tak uparcie odpornej na procesy
globalizacji.
23 listopada 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz