W lodowaty poranek wyruszamy z Koczkor. Dziurawy asfalt szybko przechodzi w szutrową drogę, na jakiej uczestnikami
są przede wszystkim owce i bydło pędzone gigantycznymi stadami z
gór, gdzie wypasane były przez całe lato. Towarzyszący im mężczyźni
i młodzi chłopcy, na drobnych koniach objuczonych ich skromnym dobytkiem
niczym westernowi kowboje, mijają nas z przeciwka, nie kryjąc zdziwienia
naszą obecnością.
Krajobraz wyludnia się coraz bardziej, a ośnieżone wierzchołki gór stają się coraz bliższe i bardziej oślepiające. Pierwszy nasz postój to wizyta w rodzinnym domu kierowcy, drugi u jego znajomych, którzy w skromnej izbie częstują herbatą i chlebem dając znów wyraz lokalnej gośinności ale przede wszystkim uchylając przed nami rąbek tajemnicy życia na odludziach i wysokościach, w warunkach trudnych i niekomfortowych, blisko zwierząt i w zgodzie z naturą.
Zostawiając w tyle ostatnie domostwa docieramy
do przełęczy, skąd jak na dłoni rozciąga się krajobraz na Song
Kol. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze miejsce - płaską wysokogórską
równinę ( 3016 m n.p.m) obszytą niczym serweta koronką białych
kilkutysięczników, z zatopionym na środku błękitnym okiem jeziora
Song. Z uwagi na porę roku step maluje się kolorem ugru i żółci,
który zdobią kosmicznie wyglądające, zielonkawe koła - ślady po
niedawno zebranych jurtach. Mijamy gigantyczną ciężarówkę załadowaną
szkieletami namiotów i masą innych sprzętów. Ostatnie domy zwinięto
tuż przed naszym przyjazdem, ale kierowca mówi, że zostały jeszcze
rybackie jurty, w których znajdzie się dla nas nocleg.
Po kwadransie rajdowej
jazdy stajemy przed dwiema jurtami,
wyrastającymi na tym pustkowiu jak nabrzmiałe purchawki. Jedymym człowiekiem na posteruniku jest młody chłopak, jaki zdaje się cieszyć z naszej wizyty. Jak zawsze
goszczeni jesteśmy herbatą i chlebem, potem milkną wszelkie rozmowy
naszych kirgiskich współtowarzyszy, a świat razem z nami zapada w
dziwaczny letarg. Wyrywając się apatii i wysokogórskiemu osłabieniu
w towarzystwie palącego słońca i przeszywającego zimnem wiatru ruszamy
poszukać śladów ludzi, ale znajdujemy tylko najpiękniejszą pustkę
i dzikość. Mam nadzieję wrócić tam kiedyś latem, by doświadczyć
tego miejsca w soczystej zieleni, gdy pełne jest koni i bydła, jutrów i przełamujących
ciszę dziecięcych okrzyków.
Kolacja, jaka przygotował gospodarz to dziwacznie mdła i super tłusta zupa z makaronem, której ja nie byłam w stanie przełknąć. Kawałek chleba z herbatą i ciastka jakie zabraliśmy ze sobą okazują się wystarczajace. Niedługo po kolacji rozłożyliśmy zalegające w jurcie koce i piernaty nieobecnych rybaków, osłaniajac się plecakami od wdzierającego się szczelinami wiatru. Śpiwór i kilka warst ubrań na przetrwanie nocy. Zasnęłm wcisnieta między pochrapującego kierowcę, rybaka i Bartka. Wszyscy ściśnięci pod jednym dachem na 3 m kwadratowych drewnianego podestu.
Poranek wita nas pochmurnie, ugrowy step pokrył się bielą. Niewielki śnieg spowił jeszcze niedawno tak świetlistą i słoneczną krainę czyniąc z niej mroczne odludzie. Zwijamy sypialnię i w miejsce naszego łóżka staje znów mały okrągły stolik nakryty ceratą, do którego zasiadamy w towarzystwie grupy rybaków, jacy w nocy wrócili nad Song Kol, nie spodziewając się tam naszej obecności. Pieczone ziemniaki, chleb herbata i dowiedziona w nocy gorzałka - czyli lokalne, tradycyjne śniadanie.
Ruszamy rzadko uczęszczaną drogą, jaka przy zastanych warunkach pogodowych jest nie lada wyzwaniem nawet dla naszego lokalnego kierowcy. Przemierzamy postkowia jakich spokój mącą tylko wolno puszczone konie i ptaki.
Po czterech godzinach żegnamy się z nim na pustej asfaltowej szosie - jaka ma być naszym skrótem do Osz, bardzo czasochłonnym skrótem.
Poranek wita nas pochmurnie, ugrowy step pokrył się bielą. Niewielki śnieg spowił jeszcze niedawno tak świetlistą i słoneczną krainę czyniąc z niej mroczne odludzie. Zwijamy sypialnię i w miejsce naszego łóżka staje znów mały okrągły stolik nakryty ceratą, do którego zasiadamy w towarzystwie grupy rybaków, jacy w nocy wrócili nad Song Kol, nie spodziewając się tam naszej obecności. Pieczone ziemniaki, chleb herbata i dowiedziona w nocy gorzałka - czyli lokalne, tradycyjne śniadanie.
Ruszamy rzadko uczęszczaną drogą, jaka przy zastanych warunkach pogodowych jest nie lada wyzwaniem nawet dla naszego lokalnego kierowcy. Przemierzamy postkowia jakich spokój mącą tylko wolno puszczone konie i ptaki.
Po czterech godzinach żegnamy się z nim na pustej asfaltowej szosie - jaka ma być naszym skrótem do Osz, bardzo czasochłonnym skrótem.
Niesamowite zdjęcia, powiedz dlaczego upodobałaś sobie akurat te miejsca? Zakochałam się w tym blogu, Kasia.
OdpowiedzUsuńKasiu to moja młoda miłość do postsowietu zapoczątkowana w Gruzji pcha mnie na wschód i pisze scenariusze moich podróżniczych marzeń.Kirgistan był objawieniem jakiego się nie spodziewałam, chwycił za serce tak mocno, że wciąż czuje jego uścisk i wspominam tą podróż z wielką nostalgią.
UsuńPoza tym od lat przyświeca mi idea podróżowania daleko od przetartych turystycznie szlaków i tras zorganizowanych grup wycieczkowiczów, jakiej trafność zawsze się potwierdza.
Nie czytam - chłonę:)Aneta
OdpowiedzUsuńjak Kirgizja pochłania przyjezdnych :-)
UsuńCZy w Kirgistanie nadal należy się zameldować po przyjeżdzie, jakie są orientacyjne ceny wynajęcia samochodu? Jadę wraz z mężem i córką w czewcu do Kirgistanu i chciałabym uzyskać jak najwięcej praktycznych informacji.
OdpowiedzUsuńAnonimowy - nie wynajmowałam samochodu i nie umiem powiedziec ile może to kosztować. podróżowałam lokalnym transportem co nie sprawialo żadnych problemów.
OdpowiedzUsuńKirgistan jest bardzo tani.
Obowiązek meldunkowy jeśli jest to tylko formalny. W hotelach lub pensjonatach dokonywano meldunku ale robili to właściciele obiektu.