Zostawiając na trochę wybrzeże, obieram kierunek na Kumasi śladem umiłowanego Kapuścińskiego. Choć
miasto zwane jest „Miastem-Ogrodem” to wydaje się, że jedyne co oferuje Kumasi
i okolice, to autentyczny obraz życia pogrążonego w chaosie miasta oplecionego
siatką straganów i sznurkiem zastygłego ruchu samochodowego, ale też i leniwej
prowincji z największym naturalnym jeziorem Ghany, rozciągniętej pod osłoną
rozpalonego nieba na czerwonopomarańczowej ziemi.
Centrum Kumasi jest niczym
gigantyczny bazar. Chodniki wszystkich centralnych ulic obstawione skrupulatnie
sprzedawcami wszystkiego, co potrzebne i kompletnie zbyteczne. Gigantyczne
wydmy używanej odzieży i butów przeplatane warzywami i owocami, wędzonymi
rybami, oponami i przedmiotami po reinkarnacji, jakie zdają się zaczynać
kolejne życie w nowym wcieleniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz